Chwilami mam wrażenie, że dzieje się sporo,
innym razem, że wszystko stoi w miejscu,
a raczej ja stoję w miejscu.
U ludzi w około mnie zmieniają się sytuacje życiowe,
miejsca zamieszkania,
Ci, którzy od lat byli moimi "sąsiadami", przeprowadzają się w krótkim czasie hen daleko do innego kraju.
A jak wyglądam zmian i wciąż ich nie widzę.
A może niektórych już przestałam wyglądać?
Może to jest rzeczywiście tak, że niektóre dziedziny naszego życia się nie zmienią,
ale zmienimy się my, oby na dobre...
Kiedyś rozmawiałam z koleżanką a propos pewnego słowa.
Dla mnie było jasne jak słońce, że zmienią się okoliczności, nie ja.
Nie rozumiałam totalnie, gdy mówiono mi, że to, co się zmieni, to niekoniecznie muszą być okoliczności.
Powoli zaczyna do mnie docierać, że czasem przez okoliczności Bóg zmienia nas,
że czasem mówi nam o zmianach i to wcale nie oznacza zmiany okoliczności.
Ok, pewne rzeczy się zmienią.
Ale może niektóre na gorsze,
a inne może nie zmienią się wcale.
Ale jeśli się poddamy Bogu,
"trudne okoliczności" itp. przestaną nam przeszkadzać.
Nie każdy się zgodzi ze mną,
jest tyle teorii,
tyle mądrych głów...
Nie piszę ostatnio, bo sama się w tym wszystkim gubię.
Tak wiele nie rozumiem z tego, o co Bogu chodzi,
co On robi w moim życiu.
Mam nadzieję, że w miarę wychodzi mi współpraca z Nim.
On współdziała we wszystkim ku dobremu z tym, którzy Go miłują.
Co wcale nie oznacza, że wszystko obróci w dobro,
a już niekoniecznie dobro wg naszej definicji.
Powoli zaczynam ogarniać o co chodzi w tym,
że wcale nie musi być lekko na drodze z Bogiem,
że może nigdy nie będzie.
Uczę się patrzeć na Niego.
Nie chcę już skupiać się na tym, czego nie mam,
na tym, co jest nie tak jak sobie wyobrażałam.
Może czasem lepiej nie pytasz, czemu na to pozwalasz,
czemu nie dałeś mi tego i owego.
Nie zawsze ma to najlepsze skutki,
widzę to ostatnio po sobie.
Nie wszystkie zmiany, które obserwuję ostatnio w sobie, zmierzają w dobrym kierunku.
Trudne okoliczności sprawiają, że albo stajemy się coraz mięksi,
coraz bardziej ufający Bogu, coraz radośniejszy albo twardzi i zgorzkniali.
Nie chciałabym skończyć w tej drugiej kategorii.
Dlatego modlę się,
daj mi serce pełne wdzięczności,
oczy, które zawsze patrzą ku Tobie,
chce radować się w Tobie niezależnie od okoliczności.
Nie chcę narzekać, chcę ufać.
Chcę czekać, aż pewnego dnia powstaniesz w moim życiu,
przemienisz to, co uznasz za stosowne,
a pozostałe kwestie przemienią mnie,
chcę być bardziej podobna do Ciebie.
A tak ze spraw bardzo przyziemnych,
postanowiłam zakończyć karierę złotowłosej blondynki
i wrócić do mniej-więcej mojego odgórnie zaprojektowanego kolorku :)
(aktualnego zdjęcia brak :) )
"Trudne okoliczności sprawiają, że albo stajemy się coraz mięksi,
OdpowiedzUsuńcoraz bardziej ufający Bogu, coraz radośniejszy albo twardzi i zgorzkniali." - To PERŁA w tym poście, Beaciu :)
Nawet nie wiesz, ile zachęty w tym co napisałaś w swoim poście!!!
No, przynajmniej wg mnie :)
No nie wiedziałam :)
OdpowiedzUsuńTak bardziej sama dla siebie napisałam, bo czułam taką potrzebę.
:)