poniedziałek, 28 maja 2012

Boże przyspieszenie...

Jestem zmęczona, ale szczęśliwa :)

Pierwszy dzień w nowej pracy za mną...
Intensywny czas szkoleń,
projekt wchodzi na maksa szybko...

Moja rekrutacja odbyła się naprawdę na wariata,
śmieję się, że dostałam się po Bożej znajomości...
Wraz ze mną przyjęto jeszcze mgr germanistyki...

Dziś było dużo informacji,
dużo wrażeń,
nowych twarzy...
Pierwsze co, jak weszłam na nasz dział,
zobaczyłam twarz pewnej chrześcijanki,
nie znam jej osobiście i jest ona w sekcji innego języka...

Ale to było naprawdę miłe,
tak od progu zobaczyć twarz Bożego dziecka :)))

Nie tylko mój niemiecki, ale i angielski będzie szlifowany...
A przy okazji może nauczę się i innych języków :P

Kiedyś bym chyba uciekła ze strachu
albo umarła ze stresu...

A ja się nawet przed dziś nie denerwowałam,
nic a nic!!!
No rano trochę było mi nie pomyśli, że zaczynam dzień od braku mleka do kawy...
ale tylko to.

W piątek mieliśmy spotkanie słuchania Boga,
i właśnie Bóg powiedział mi trochę o tym,
że będzie ze mną w nowej pracy,
że idę tam w Jego autorytecie.
I to jest naprawdę Jego promocja...

Gdy ja sobie pomyślę, gdzie byłam rok temu,
jak widziałam swoje życie,
swoją przyszłość...
W życiu bym nie uwierzyła, że wyląduję w takim fajnym miejscu,
i jeszcze ten widok z okien :P


A wieczorem byłam na spotkaniu z niesamowitą kobietą,
gdzie mogłam odpocząć w Bożej obecności,
kolejny raz Bóg ośmielił mnie, by tańcząc nie myśląc o tym, co sobie ludzie pomyślą...

To naprawdę nie jest łatwe,
gdy jesteś tam na środku,
wszyscy patrzą,
a On wkłada Ci w serce coś szalonego,
coś poza schematami,
gdy już w to wejdziesz, nie żałujesz,
ale trzeba zrobić ten pierwszy krok,
przełamać się,
ale wiem, że w Nim można tańczyć tak, jakby nie było nikogo,
tylko ja i On...

Usłyszałam Łukasz coś o tym,
by jak On mi włoży w serce nawet pływanie w tańcu, zrobić to...
Tak mi to się z czymś skojarzyło :P

Ta kobieta mówiła też, że gdy złożymy nasze życie dla Jezusa,
gdy umrzemy dla siebie,
gdy będziemy żyć jakby nasze życie nie było nasze,
że po drugiej stronie krzyża
-są nowe możliwości, on otwiera drzwi...

To mi potwierdza coś,
o czym myślę od soboty...

W środę rano, przed tą całą szaloną rekrutacją, byłam biegać...
I tak sobie rozmawiałam z Bogiem o takiej jednej kwestii,
zobaczyłam, że jestem w niej już tak zmęczona,
mam tak dość swoich pomysłów i dróg,
że naprawdę jestem gotowa umrzeć w tym temacie.
A jest to naprawdę ostatnia rzecz na liście, o jaką chciałabym by Bóg mnie poprosił.
Rzecz, na którą do środy powiedziałabym - ok Boże, wszystko,
możesz mnie prosić o wszystko, ale nie o TO!!!
Rzecz, której się naprawdę bałam.
Nawet nie dopuszczałam myśli, że mógłby o to prosić...
W środę zobaczyłam, ze naprawdę mogę szczerze powiedzieć ok, jesli Ty tak chcesz, zaufam, że tak jest najlepiej, niech będzie po Twojemu, ufam i dziękuję, że wybierasz to, co najlepsze dla mnie.

 I wtedy chyba właśnie,
w taki niereligijny sposób,
biegając w szortach po parku,
umarłam w tym temacie.

A popołudniu managerka zdecydowała, że mnie bierze,
pominięto nawet w moim przypadku jeden etap rekrutacji...
I tak oto jestem z Bożej promocji...

I to jest taki moment,
kiedy wiesz, że Bóg porwał Twoje życie,
że nie masz na nic wpływu,
a On zmienia wszystko bardzo szybko,
daje Ci tyle, o ile nie śmiałabyś prosić.

Bo On jest dobrym Ojcem,
tylko my wciąż nie wiemy,
jak dobrym...

Bo On jest kochającym Ojcem,
tylko my wciąż nie wiemy,
jak bardzo nas kocha!!!

czwartek, 24 maja 2012

Boże błogoławieństwo :)))

Bóg dał mi pracę!!! :)

Tak szybko się to wszystko stało, że nie ogarniam :P

Moim głównym kryterium pracy było to, by mieć kontakt z żywym niemieckim.
I oto stało się :P
Samo gadanie z Niemcami :P

CV wysłałm chyba tydzień temu,
w sumie zabawne, bo tą ofertę widziałam wcześniej,
ale z racji, że praca pt-nd na dwie zmiany nie byłam pewna, czy to to...

Ale jakoś ciągle trafiałam na to ogłoszenie,
więc w końcu wysłałam,
tak myślałam, że się odezwą, bo jednak ludzi z biegłym niemieckim na rynku aż tak dużo nie ma...
A oferta nie brzmiała aż tak mega...

Wczoraj miałam przemiła rozmowę z przemiłym, młodym rekruterem,
istny anioł...
Choć trochę mnie nastraszył, że nawet absolwenci filologi bywali zbyt słabi dla managerów tej firmy...
A ja kończę dopiero 1 rok...
Ale pomyślałam, co ma być, to będzie.
I tak wszystko zależy od Boga.

No i ledwo wróciłam z tej rozmowy,
siadłam w ogrodzie trochę powygrzewać się na słoneczku,
zadzwoniłam menagerka z tej firmy,
i tak na totalny spontan poleciałam,
bo mnie zupełnie zaskoczyła telefonem,
miała dzwonić dziś...
Pogadałyśmy chwilę po niemiecku i powiedziała, że firma rekrutacyjna się odezwie.

A dziś tuż po 8 miałam tel, że mnie chcą :P

Jestem mega happy,
wiem, że to jest Boże błogosławieństwo.

W pn zaczynam 2 tyg szkolenia, które jest płatne.
Ostatnio aplikowałam też na staż i stawka była połową tego,
co zapłacą mi tu za to, że mnie szkolą!!!
A potem za ok. 3/5 etatu będę mieć całkiem przyzwoite pieniądze.
A tyle ludzi pracuje teraz za pensję minimalną!!!

Ponadto moja koleżanka pracuje dla tej korporacji i mega sobie chwali,
a wiadomo, że jak człowieka przyjmą do takiej firmy, to potem są duże możliwości wewnątrz...

Więc generalnie nie ogarniam i czuję się jak we śnie :P

Bóg pstryknął palcem i wszystko się zmieniło :P

Chciałam jeszcze inne rzeczy napisać,
ale muszę się pouczyć na jutrzejsze zaliczenie.

A póki co chwała Bogu,
bo On jest dobry i wierny i może wszystko!!!

Zapomniałam jeszcze dodać, że semestr kończę właściwie jutro,
a szkolenia zaczynam już od poniedziałku.
On potrafi wszystko doskonale zaplanować :)

Główny etap rekrutacji, od pierwszej rozmowy,
która była wczoraj o 14,
przez weryfikację języka,
która odbyła tuż przed 16,
po info zwrotne tuż po 8,
aż po podpisanie umowy,
dziś o 13....
odbył się w niecałe 24h.

Rekruter był w szoku i ze zdumieniem patrząc w zegarek stwierdził, że to nie trwało nawet doby!!!

Jak wróciłam do domu żałowałam tylko, że nie powiedziałam mu, czyja to sprawka...

środa, 23 maja 2012

Czasem trzeba poprosić...

Jakiś czas temu miałam pewien sen.
Chciałam napisać o motywie, który tam był,
bo kojarzy mi się on z pewną niedzielną sytuacją...

W tym śnie szłam sobie z moim tatą,
wiem, że można to traktować też dosłownie,
ja odnoszę to teraz do Boga Ojca...

Więc tak sobie szliśmy i rozmawialiśmy...
Wiem, że w tym śnie miałam świadomość, że mój tata mnie kocha,
ale to było takie niepełne,
czułam, że muszę trochę na tą miłość zapracować,
bo jestem jakaś taka... niewystarczająca...

Potem byliśmy już sami na jakiejś drodze,
swoją drogą ciekawe dla mnie jest właśnie to,
że to był droga na odludziu i byliśmy tylko we dwoje...

W każdym razie w czasie tej wędrówki zaczynało do mnie docierać,
jak bardzo mój tato mnie kocha,
otwierały mi się oczy i widziałam, że to jest tak wyraźne...
we wszystkim, co robi,
we wszystkim co mówi...

I nie mogłam się nadziwić temu, że wcześniej tego nie zauważałam!!!


W niedzielę miałam rozmowę dotyczącą pewnych spraw w naszej służbie.
Temat został omówiony, żegnałam się i wychodziłam z biura,
a Pastorowa zapytał mnie wtedy, czy czegoś może nie potrzebujemy...

Powiedziałam, że i owszem,
ale z tego, co się dowiadywałam,
na tą chwilę jest to nie osiągalne w Polsce.
Nastąpiła burza mózgów,
które to kontakty poruszyć,
by nam to załatwić :)

Stojąc w progu nieśmiało napomknęłam,
czy może znalazły by się pieniądze na nowe baletki lub jakieś buty do tańca...
I wtedy się zaczęło :)
Okazało się, że chcą nam dać o wiele więcej...
Nie tylko na buty, ale też na ciuchy...

Nie proponowano nam tego, bo nie chciano się wtrącać,
a ja nie śmiałam prosić, bo myślałam, że może za dużo chcę, że nie wypada...

Nie macie, bo nie prosicie...

Jak tylko będę mieć ciut czasu, muszę ogarnąć temat zakupów dla naszej ekipy :P


A póki co, załatwiłam dziś coś innego.
Jakiś czas temu,
już będzie rok czy dwa,
nasza ekipa dostała pewną kwotę na zakup sukienek.
Bóg włożył komuś w serce, by ubrać nas jak księżniczki...

Dziewczyny sukienki uszyły,
ja miałam kupić,
ale tak to się odwlekało,
że w końcu zostało zapomniane...

Dopiero ostatnio nasz Kochana Marta przypomniała o sprawie.
W sumie tylko ja zostałam bez sukienki.

Ktoś by pomyślał, że nic bardziej fantastycznego dla kobiety...
Dostać pieniądze na sukienkę...
A ja nie mogłam nic znaleźć!!!
W ciągu ostatnich miesięcy miałam kilka podejść i zawsze zniechęcałam się na kilka tygodni...
Jakoś wszystkie niebieskie sukienki się przede mną ukrywały!!!
A te, które były, były jakieś nie takie...

Dziś znalazłam moją :)
O mały włos się nie poddałam,
jedna z sukienek, które mierzyłam, była prawie odpowiednia, ale nie byłam pewna...
Po jakimś czasie wróciłam do sklepu i wtedy zmierzyłam inną...

I myślę, że to właśnie to.
Kwota prawie idealnie taka, jaką miałam do zagospodarowania...
Bez dziesięciu groszy...

A więc znów kwiaty...
Tym razem śliczne niebieskie...
Od dłuższego już czasu najlepiej się w nim czuję...


Ostatnio trochę się działo...
Niektóre szalone historie prawie jak z filmów...

Nie zapomnę J. naszej ucieczki przez kuchnię uniwersytecką z Twoim rowerem :P
Ale nie będę wchodzić w szczegóły.
Bóg po prostu trochę uatrakcyjnił tym moje życie.
A pani sprzątaczka chyba była aniołem...
A na pewno wierząca :)

Dużo innych rzeczy,
których sama nie ogarniam,
za dużo mam w sobie emocji...

Na uczelni robi się luźniej,
semestr chyli się ku końcowi,
co prawda egz mam jeszcze pod koniec czerwca,
ale zajęcia kończę w pn...

Inne rzeczy się zaczynają,
niektóre sprawy zmieniają się, jak w kalejdoskopie...

Potrzebuję czasu,
potrzebuję złapać dystans,
potrzebuję spokoju...

Widzę to po sobie...

Potrzebuję pozwolić sobie wypłakać pewne rzeczy,
potrzebuję pozwolić sobie być słabą w Jego ramionach...

On wie, jak do mnie dotrzeć...
Czasem bierze mnie do parku,
biegamy razem,
a On wtedy mówi do mnie,
a ja czasem się żalę,
czasem pytam,
czasem śmieję się,
a czasem płaczę...

Ale On wie,
On wszystko ogrania...
I On nie pozwoli niektórym ludziom włazić z butami w moją duszę :)

Nie poddam się,
nie cofnę,
nie teraz,
bo wiem, że On zmienia pewne rzeczy,
wprowadza mnie w pewne miejsce,
i dlatego jest znów trochę pod górkę.

sobota, 12 maja 2012

Spod sterty książęk... majowe U24 :)

Siedzę właśnie obłożona notatkami, książkami itp.wspaniałościami...
Mam już trochę dość tej nauki,
ale tak sobie myślę, że już w piątek majowe U24 :)))

Wieczność,
żyjemy dla wieczności...
Wieczność...
Eternity...
Die Ewigkeit...

W niebie tańcząc z aniołami w około tronu...
nie będziemy pamiętać tych wszystkich ważnych spraw, którymi się teraz martwimy.


"Rozkład jazdy":


18-20 Antiochia
20-22 Marek Macyszyn
22-24 Kanaan
24-02 KBWCH Słowo Życia
02-04 Bartek Bobeł ( Antiochia )
04-06 Dorota Pawłowska ( Antiochia )
06-08 Piotrek Krajewski ( Antiochia )
08-10 Michał Matczak ( Antiochia )
10-12 Asia Sochacka ( Antiochia )
12-14 Maja i Paweł Ludwiczakowie (Kanaan Walbrzych)
14-16 Romek Kula i wujek Igor ( Kanaan Wrocław )
16-18 Dawid Leszczyński (II zbór KCHB Dom Modlitwy )

Przyjdzie ten dzień, że będziemy już na zawsze z Nim,
wpatrzeni w JEGO twarz!!!
A póki co możemy z ziemi łączyć się z niebem!!!

Niebo schodzi, gdy wielbimy Cię...

Piątek już niedługo :)))

czwartek, 10 maja 2012

Pójdzcie, kupujcie bez pieniędzy...

Iz 55,1

"Nuże, wszyscy, którzy macie pragnienie,
pójdźcie do wód,
a którzy nie macie pieniędzy,
pójdźcie, kupujcie i jedzcie!
Pójdźcie, kupujcie bez pieniędzy
i bez płacenia bez pieniędzy!"


Tak mi się ten fragment skojarzył z "zakupami", których przed chwilą dokonałam...

Ostatnio miałam dwa konkretne podejścia zakupowe w temacie ciuchów...
Zwiedziłam w ciągu dwóch popołudni chyba wszystkie sklepy, w których kiedykolwiek coś kupiłam...
I nic!!!
No dobra, jedna bluzka na ramiączkach...
A ja potrzebowałam jakieś letniej sukienki/spódnicy tudzież spodni...
Najlepiej coś w kwiaty...

Naprawdę nabrałam zakupowstrętu :P
Stwierdziłam, że skoro tak trudno kupić jakiś przyzwoity ciuch...
To jakoś dam radę, wskaże pustej szafy nie mam...

No ale mój Tata troszczy się nawet  tak przyziemne sprawy, jak ciuchy... :P

Moja mama właśnie robiła przegląd szafy w poszukiwaniu kreacji na jutro.
Natrafiła na dwie nówki, nieśmigane kiecki
jedna nawet z nieodciętą metką :P
Czekały na mnie od czerwca...
A jako że moja Mama ma naprawdę niezły gust :)
Stałam się posiadaczką dwóch niezłych kiecek :P

Właściwie to jedna jest niezła,
a w drugiej "zakochałam" się od pierwszego wejrzenia :)))
... jest w kwiatki, śliczne kwiatki!!!

Może to temat taki mało ważny i trochę próżny...
Ale taką mi Tata zrobił niespodziankę na koniec dnia :)

poniedziałek, 7 maja 2012

Nauczanie Ruth Hahn "Uwielbienie"- polecam!!!

Powinnam siedzieć, uczyć się, robić prezentację...

Ale jestem podekscytowana i muszę to najpierw napisać :P

Pisałam niedawno o dobie uwielbienia,
pisałam, że coś zmienia się, przełamuje w temacie uwielbienia...
Przynajmniej widzę to u nas w kościele,
jakoś Bóg zwraca moją uwagę na ten temat...

Wczoraj była u nas Ruth Hahn.
Nazwałam jej nauczanie "Uwielbienie",
bo jak dla mnie o tym przede wszystkim mówiła...

Lada chwila pojawi się na naszej stronce:

http://www.kanaan.org.pl/index.php/pobieralnia/category/1-nabozenstwa-niedzielne

Daiv właśnie nad tym pracuje- dzięki!!!

Nie będę chyba wdawać się w szczegóły...
Dla mnie było to na maksa zachęcające...
Myślę, że będzie takie dla wszystkich,
zwłaszcza "uwielbiaczy: :)))

Posłuchajcie!!!
Mnie dawno nic tak nie wbiło w stołek :P

Wierzę, że to jest początek jakiegoś Bożego poruszenia w temacie uwielbienia,
że jest więcej,
i że możemy to uchwycić!!!
Nie przegapmy tego!!!!

sobota, 5 maja 2012

Lekcja z osądzania.

"Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni.
Albowiem jakim sądem sądzicie,
takim was osądzą,
 i jaką miarą mierzycie, taką i wam odmierzą."

Mt 7,1-2

Ostatnio parę razy okazało się, jakie to moje sądy były "słuszne".
Wydawało mi się, że naprawdę właściwie rozumiem i oceniam cudze zachowanie.
Byłam tak pewna, że dawałam sobie prawo wypowiadania się na ten temat,
też prawo do tego, by czuć się dotkniętą, skrzywdzoną...

Po jakimś czasie przychodziło mi spojrzeć na te sytuacje i zachowania osób z innej strony,
pojawiały się nieznane mi fakty i informacje,
okazywało się, że chyba jednak nie miałam racji,
że się myliłam...

Wciąż tak często osądzam,
i to na dodatek pochopnie...

Jednak ostatnia lekcja z osądzania okazała się bardziej dotkliwa.

Tak tylko On zna prawdę,
tylko On zna moje serce, moje motywacje,
tylko On zna cały obraz,
dlatego tylko Jego zdanie jest właściwe i prawdziwe,
tylko ono się liczy...

Co nie zmienia faktu, że jak o tym myślę,
to nie jest to miłe...

Na dodatek niezbyt jak mam to wszystko zweryfikować,
a już na pewno nie byłoby dobrym pomysłem to wyjaśniać,
nawet gdybym miała taką możliwość.

Wygląda na to, że moje zachowanie zostało źle zinterpretowane,
i na tej podstawie zostałam trochę niewłaściwie oceniona...
Nie jest mi z tym ani dobrze ani miło,
ale jedyne, co mogę zrobić to zostawić to Jemu.

Istnieje wszak możliwość, że i tym razem cały problem wynika z mojej złej oceny sytuacji.

Jedyną właściwą postawą jest skupiać się całkowicie na Nim,
wtedy naprawdę większość problemów znika.
I nawet jeśli to drodze zdarzą się takie gorzkie lekcje,
nie będziemy się nad nimi zbyt długo zatrzymywać.

A jak jeszcze dochodzą do tego "ploteczki"...
To już w ogóle robi się wesoło :P
Parę dni temu dowiedziałam się np., że się wyprowadzam...
I to nawet gdzie i kiedy :P

czwartek, 3 maja 2012

Czas oddawania.

Znów będzie o relacjach :P

Byłam na konferencji Polska dla Jezusa "Pokolenie honoru- dumni z Chrystusa."

Nie chcę za wiele pisać o tym, co tam mówiono.
Kto nie był - polecam wykłady- będą dostępne za pewnie na stronce konferencji czy jakoś tak.
Wśród mówców m.in. J.P. Jackson.

http://pdjjunior.org/


Dla mnie osobiście ciąg dalszy odkopywania pewnych rzeczy,
przypominania zarzuconych marzeń...
Ciekawie posplatały się pewne rzeczy,
sama nie wiem jeszcze, w którą to stronę zmierza...
Coś się rysuje,
ale ciągle pytam, szukam, czekam...

Wiem tylko, że jest czas, by o pewne odpowiedzi wołać głośniej,
do niektórych drzwi pukać mocniej.


Ta konferencja była dla mnie niezwykła też dlatego, że spotkałam moich Przyjaciół i znajomych,
niektórych nie widziałam dwa, trzy lata, innych nawet więcej...
Jechałam podekscytowana faktem, że znów ich zobaczę...

Niektóre relacje przez pewien czas były jakby w zawieszeniu,
nie rozumiałam, dziwne to było swego czasu,
ale może Bóg je na jakiś czas zabrał,
a teraz znów oddał?! :)

Moi Przyjaciele,
znam ich od lat,
byli przy tym, jak wracałam do Boga,
właściwie trochę maczali w tym palce :P

Nawróciłam się jako dziecko,
a potem trochę odjechałam,
ale w swojej łasce Bóg uchronił mnie przed wieloma rzeczami,
nie wdepnęłam w taki wiele bagien...

Ominęłam bagno niemoralności,
bagno narkotyków, alkoholu...
I te wszystkie inne, które czyhają na młodych...
Byłam raczej grzeczna i dobra...
Ale musiałam wrócić na nowo.
On nigdy nie zrezygnował ze mnie,
ja nie byłam wierna,
nie szłam za Nim,
ale On cały czas szedł... za mną.

Słyszał każdy ból,
każdy płacz.
Kiedy mówiłam do Niego,
bo nie miałam już sił,
czułam, że zawiodłam i On już chyba zrezygnował,
no bo jak mógłby wciąż widzieć we mnie jakąś nadzieję?!

Pamiętam noc pełną łez,
kiedy leżałam i czułam, jakbym spadała w przepaść bez dna,
bez nadziei, że ktokolwiek mnie złapie.
Wiedziałam, że On jest...
Ale czułam się milion lat świetlnych od Niego...

Znalazłam kiedyś moje "wiersze" z tamtego okresu.
Popłakałam się czytając je.
Tyle było w nich smutku i beznadziei!!!

Pamiętam noc na krymskiej plaży,
studenckie praktyki,
niebo pełne gwiazd,
w ręku jakiś drink,
słyszałam śmiechy bawiących się kolegów i koleżanek...

Ale wiedziałam, że to jakoś nie tak,
że to nie jest moje miejsce,
że ja tam nie pasuję...
A jednocześnie wiedziałam, że nie żyję z Nim...

Nie wzięłam ze sobą Biblii,
bo tłumaczyłam się sobie samej, że i tak mój ogromny plecak jest mega ciężki...
Tak naprawdę wiedziałam, że będę wstydzić się ją czytać...

Tak, dziś wciąż często się wciąż wstydzę,
nie otwieram swoich ust.
Dużo mówili o tym na tej konferencji.
O tym, by śmiało opowiadać się za Jezusem Chrystusem,
o cenie, jaką trzeba zapłacić,
ale mówiono to z nadzieją, nie potępieniem.
I ja widzę, że On to zmienia już...
I uchwycę się tego z wiarą.
Sama siebie nie przeskoczę,
ale On może mnie zmienić!!!

Stałam na tej plaży,
spojrzałam w gwiazdy,
tyle ich było,
i zawołałam z głębi serca:
"Zrób coś, ja już tak dłużej nie chcę."

Nie powiedziałam wtedy zbyt wielu słów,
ale to było wołanie z dna duszy,
z głębi serca.

I wiem, że On się uśmiechał,
bo odpowiedź już była w drodze.

Potem pojechałam właśnie na ten słynny obóz wędrowny
i On mnie znalazł :)

Relacje, które mam z ludźmi z tych obozów są niesamowite...
Z wieloma spędziłam w 5 kolejnych wakacji kilka tygodni.
Cała doba razem,
zabawa i praca,
chwile trudne, zabawne, poważne...
Za dużo by pisać,
to trzeba przeżyć...
Dosłowne zjedzenie z kimś beczki soli...
Wszystko razem :)
Coś jak w pierwszym kościele.

Relacje budujesz będąc z kimś na co dzień,
nie wypijając kawkę i lecąc do swoich spraw...
W obozowych warunkach poznajemy się od tych najgorszych stron :P

I choć potem często nie widzimy się cały rok,
to nie jest problem...

Nie wiedziałam ICH prawie dwa lata...
Trochę się pozmieniało u nich,
z niektórymi na początku może trudno było znaleźć wspólny język,
ale wciąż mamy jedno serce!!!

Tak przy okazji:

http://obozwedrowny.pl/

Polecam z całego serca.
Wielu z moich Przyjaciół tam na nowo odnalazło Jego.
Wiele by pisać o tym obozie,
ale to trzeba przeżyć na własnej skórze!!!
Co i jak- możecie poczytać na stronce :P