Prawie dobiegły końca chyba moje dwa najbardziej intensywne tygodnie w tym roku akademickim...
On jest wierny,
On oddaje sił,
pociesza,
podnosi,
rozciąga mój czas...
Kiedy już myślałam, że nie może być gorzej...
Codziennie praca,
w tym tygodniu 6 dni,
potem nauka,
bo w poniedziałek egzamin,
bo w środę kolejny
postanowiła odwiedzić mnie jeszcze jakaś infekcja...
Po ludzku powinnam być załatwiona i nieżywa...
I nie powiem, narzekałam, ile to ja mam na głowie i w ogóle...
Ale On mnie odświeża, daje siłę,
pomaga mi jakoś tak się zorganizować,
że aż się sama dziwię, ile jestem w stanie zrobić.
A na dodatek troszczy się o różne rzeczy.
Pokazuje mi, Beacie,
która to zwykła myśleć, że musi sobie radzić sama,
i że ludzie odzywają się zazwyczaj, gdy czegoś potrzebują...
pokazuje, że wcale tam nie musi być.
Stawia na mojej drodze kolegów,
którym się chce jechać ze mną wieczorem rowerem dosłownie przez całe miasto!!!!
bym nie musiała jechać sama,
"przypadkowo" spotykam ludzi,
z którymi mogę iść na spacer, gdy sekundę wcześniej pomyślałam, że poszłabym na spacer,
gdy okazuje się, że z koleżanką musimy jechać do innego lekarza, by zakończyć badania do pracy,
pojawia się trzecia osoba, która też musi tam jechać, a ma auto...
Gdy w pracy czułam się "niedoszkolona",
okazuje się, że jednak mam więcej czasu na "rozbieg"
i jeszcze dostaję gratis intensywne szkolenie z nietypowych przypadków z chyba najbardziej obcykanym kolegą w pracy...
Tak więc uczę się nie degenerować i nie przejmować,
nie martwić i nie smucić,
gdy niektóre rzeczy okazują się wyglądać inaczej niż sobie wyobrażałam.
Z jednej strony kolejny raz lekcja pt. "zaufanie",
z drugiej strony On tak cierpliwie pokazuje, że nie muszę się spinać,
że On zatroszczy się o wszystko,
że nie muszę sobie radzić sama,
że skoro stawia mnie w pewnych miejscach,
to znaczy, że dam radę,
nawet gdybym ja nigdy nie podejrzewała,
że mogę dać radę...
Intensywnie i na pewno nie nudo...
Czas zabrać się za naukę :)
PS. W domu też dostałam "taryfę ulgową" :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz