W niedzielę usłyszałam kilka cennych myśli.
Jedna z nich pracuje we mnie intensywnie.
Chyba wszyscy słyszeliśmy nie raz i nie dwa, że Boża odpowiedź często przychodzi za pięć/za minutę dwunasta, prawda?
To za minutę dwunasta to jest dla nas często naprawdę ostatnia chwila i dłużej nie dajemy już rady...
A jeśli Bóg się nie zjawia, to co?
Chyba czasem jest tak, że rezygnujemy,
uznajemy, że to nie było to, że to nie od Boga, nie ta droga,
czasem może mamy do Niego pretensje, że czegoś nie dopilnował.
Jakkolwiek...
A może czasem powinniśmy dać Mu czas,
bo skoro jest za minutę 12.,
to znaczy, że On MA JESZCZE 60 sekund!!!
Czyżby poprzeczka szła wyżej?
Bóg często nie przychodzi za minutę 12, ale w ostatniej SEKUNDZIE, gdy dla nas zegar wybija już dwunaste, ostatnie uderzenie odliczające godzinę "zero".
Nie wiem, czy udało mi się to jakoś składnie napisać :)
Myślę jednak, że da się zrozumieć, o co chodzi.
Wydaje mi się, że warto pozwolić tej myśli pracować w sobie.
Może są w naszym życiu takie dziedziny, kwestie, które już skreśliliśmy, bo za minutę 12 już minęło...
Ale może jeszcze nie wybiła ostatnia sekunda.
Może to jest czas, by zaufać z całego serca, by nie polegać na własnym rozumie, ale na NASZYM BOGU,
by nawet wbrew nadziei zaufać nadziei
i by uchwycić się Tego, który jest niewidzialny, jakbyśmy Go widzieli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz