Naprawdę lubię biegać...
Wiem z rozmów, że ludzie raczej nie lubią biegać :P
Bieganie nauczyło mnie jednej bardzo ważnej rzeczy...
"Przeto i my, mając około siebie tak wielki obłok świadków, złożywszy z siebie wielki ciężar i grzech, który nas usidla, biegnijmy wytrwale w wyścigu, który jest przed nami...."
Hebr 12,1
Wytrwałość...
Ile razy biegnąc, myślałam, że już nie dam rady, że już nie mam siły...
A byłam dopiero w połowie mojej trasy.
Miałam ochotę poddać się, zawrócić, tym razem sobie odpuścić...
Ale my naprawdę mamy o wiele więcej siły, niż nam się wydaje!!!
Wyrabiałam moje kilometry i wcale nie byłam taka wykończona.
To nauczyło mnie, że nasz organizm jest wytrzymać o wiele, wiele, wiele więcej niż nam się wydaje.
Podobnie jest z naszym duchowym organizmem...
Biegniemy w duchowym wyścigu,
nie raz wydaje nam się, że jesteśmy u kresu sił,
patrzymy na okoliczności,
czujemy napięcie, zmęczenie,
nasze emocje nie są w stanie znieść więcej...
A jednak... jeśli Mu zaufamy,
jeśli zaczerpniemy z Jego niewyczerpanej siły, damy radę!!!
Jeśli przekroczymy granicę naszych niemożliwości,
czasem będziemy musieli zaprzeć się siebie...
zostawić coś,
zapłacić cenę, nierzadko łez...
Ile to razy wracałam z pracy na rowerze i płakałam,
pytając Boga "dlaczego?",
"nie rozumiem, co Ty robisz?",
"o co Ci chodzi?",
"czemu to musi być takie trudne?"...
Czasami łzy płynęły po moje twarzy dopiero po paru kilometrach...
Takie to było trudne...
Ach te mojej rowerowe modlitwy,
szczere do bólu,
wiem, że On słyszał mój płacz,
że zbierał swoje łzy do swojego bukłaka...
Przeprowadził mnie wtedy przez te szare dni...
Tak, jak z bieganiem, teraz już dobrze wiem, że mi się tylko wydaje, że już nie mogę...
Tak w moim duchowym biegu za każdym razem jest łatwiej,
łatwiej zaufać,
łatwiej odłożyć na bok emocje,
coraz krócej się szarpie,
po prostu doświadczyłam, wiem, że nie ma takiej rzeczy przez którą On mnie nie przeprowadzi,
i ja nie chcę skupiać się na tym, co mnie próbuje zatrzymać, chce biec za Nim,
patrzeć na Niego...
Dziś z rozrzewnieniem wspominam moje "rowerowe modlitwy",
jedne z najbardziej szczerych, bez udawania,
i choć nie raz krzyczałam "czemu mi to robisz?",
wiem, że Jemu podobała się ta szczerość,
nie to, że takie to było trudne,
ale że w tym bólu biegłam do Niego,
a nie uciekałam przed Nim...
Mam obecnie w swoim życiu taki temat, który doprowadził już do jednej "rowerowo-łzowej modlitwy".
Ale przeszłam już coś z Nim,
i po po prostu wiem, że którąkolwiek drogą On mnie poprowadzi, będzie to najlepsza droga.
Bo On czyni nasze drogi doskonałymi!!!
A On jest naszym Tatą i kocha, kiedy przychodzimy słabi i złamani,
kocha nas słuchać, jak jedziemy na rowerze i ryczymy,
może czasami gadamy trochę bzdur, ale jeśli to jest szczere, On się nie obrazi.
On miłuję prawdę ukrytą na dnie duszy...
On nie chce pompy, religii,
On chce naszych serc!!!
Nie raz i nie dwa zastanawiałam się, czy ja nie przeginam pisząc w pewien sposób o Nim tu...
Czy ja się zbytnio nie z pouchwalam...
Ok, jest Moim Tatą, Ukochanym, ale jest Królem Królem, Panem Panów,
siedzi na tronie wysokim i wyniosłym...
Wczoraj słuchałam czegoś, tak tak, znowu Betel, polecam :P
http://www.betel.net.pl/audio
G. Milczanowski "Modlitwa do Taty" :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz